środa, 17 kwietnia 2013

Up and down

Moja najdłuższa dotychczasowa remisja trwała cztery miesiące. Zero leków, wątroba gdyby mogła, śpiewałaby z radości. Z drugiej strony pamiętam też okres, gdy przez pół roku miałam jeden, dosłownie JEDEN dobry dzień. Ta poprawa nastroju z pewnością była związana z tym, że zauroczyłam się w pewnym chłopcu i moja gospodarka hormonalna zaczęła pracować na wyższych obrotach. No ale cóż, skończyło się zauroczenie, zaczęły się problemy, depresja wróciła. Triumfalnie wręcz. W tych najgorszych atakach, w tych ciemnych dniach, chciałoby się uciec od samego siebie i nawet nie chce się wierzyć, że będzie lepiej.
Jeśli tylko to możemy mieć, to trzeba korzystać z tych krótkich okresów remisji. Czuć się prawie normalnym.

poniedziałek, 8 kwietnia 2013

Radzenie z problemami

Podobno każdy ma problemy, choć przecież nasze własne najbardziej nas interesują. Rzadko potrafię przyznać "o, ten ma jednak gorzej". Moje kłopoty urastają do rozmiarów nie do przejścia. Hiperbolizacja. Nie dokończyłam jeszcze książki Dale'a Carnegiego "Jak przestać się martwić i zacząć żyć", aczkolwiek przeszłam już większość. Niektóre wskazówki rzeczywiście wydają się mieć sens, aczkolwiek moje fatalistyczne podejście nie pozwala na wprowadzenie ich w  życie ("po co, skoro i tak się nie uda"). Najwyższą umiejętnością jest powiedzenie sobie "ok, jakoś to będzie". Zgodnie z radami autora, zawsze jakoś się ułoży i wszystkie zagmatwane rzeczy się wyprostują. Nie jestem w stanie po prostu odpuścić. Problemem są dla mnie niepowodzenia. Traktuję je jako coś wstydliwego i nie potrafię się z tym pogodzić. Ciekawe czy to już zaleta czy wada, wszystkimi porażkami obarczać siebie. Tylko ja jestem zła, bewzartościowa i  żałosna, więc może na to wszystko zasłużyłam?