środa, 17 kwietnia 2013

Up and down

Moja najdłuższa dotychczasowa remisja trwała cztery miesiące. Zero leków, wątroba gdyby mogła, śpiewałaby z radości. Z drugiej strony pamiętam też okres, gdy przez pół roku miałam jeden, dosłownie JEDEN dobry dzień. Ta poprawa nastroju z pewnością była związana z tym, że zauroczyłam się w pewnym chłopcu i moja gospodarka hormonalna zaczęła pracować na wyższych obrotach. No ale cóż, skończyło się zauroczenie, zaczęły się problemy, depresja wróciła. Triumfalnie wręcz. W tych najgorszych atakach, w tych ciemnych dniach, chciałoby się uciec od samego siebie i nawet nie chce się wierzyć, że będzie lepiej.
Jeśli tylko to możemy mieć, to trzeba korzystać z tych krótkich okresów remisji. Czuć się prawie normalnym.

3 komentarze:

  1. Trzy lata temu walczyłam. Mi się udało, chociaż było cieżko. Miewam gorsze dni, spadki nastrojów, ale radzę sobie. Nie poddawaj się. Powodzenia!

    OdpowiedzUsuń
  2. Dawno nie pisałaś, mam nadzieję,że "wygrałaś".

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Paulina, w moim przypadku nigdy nie będzie chyba całkowitej wygranej:) poniekąd wygrywam, bo mimo trudności, nadal "jestem"...

      Usuń