środa, 23 grudnia 2015

Dzień jeden w roku

Dzień jeden w roku, ale okres wokół już większy i wyłączając krótki czas dzieciństwa, okres przeze mnie znienawidzony.
Święta to dla mnie festiwal fałszu i obłudy. Okres kiedy każdy chodzi z nerwami napiętymi jak postronki i tylko czeka, żeby się na kimś wyżyć. Zawsze myślałam, że kiedyś będę miała swój dom i tam będzie tak bajecznie, rodzinnie jak w reklamach, a wygląda na to, że będzie zgoła inaczej. Jeśli w ogóle za rok będę mogła powiedzieć, że gdzieś jest mój dom...
Ale to już materiał na inną historię.
Wszystkim, którzy lubią Boże Narodzenie życzę wesołych świąt.
Wszystkim, którzy nienawidzą tego okresu tak jak ja życzę po prostu, żeby szybko minęło.
Ho.Ho.Ho.

wtorek, 15 grudnia 2015

Leki

Każdy z chorujących dłużej i mocniej niż na zwykłą chandrę w deszczowy dzień z pewnością potrafi sam napisać swoją własną lekową epopeję.
Zanim znalazłam coś, co działało przeszłam kilka nieudanych prób z paroma różnymi specyfikami. Te na depresję po prostu nie działały, ale nie miały też u mnie skutków ubocznych za to te na problemy ze snem jak już działały to tak, że dwa dni spałam na jawie;) Te stricte antydepresyjne, które zaczęły działać z kolei obudziły we mnie jako skutek uboczny niekończące się pragnienie. Takie, że wracałam ze szkoły, a mama już czekala z kilkoma szklankami wody. Ale przeszło. Leki na spanie też udało się dobrać i wreszcie zaczęłam przesypiać całe noce. Nie biorę już od lat tego leku, ale myślę o nim z pozytywnym sentymentem, że dzięki niemu sprawił się ten cud, że wreszcie mogłam spać.
Jednego leku przepisanego mi przez psychiatrę nie przetestowalam, gdyż w ataku szału po wizycie podarłam receptę. Gniew mnie opanował, bo psychiatra poskarżył mamie, że mam myśli samobójcze.
I tak w sumie jak już trafiłam na swoje tabletki szczęścia tak je stosowałam wiernie lat około ośmiu. W gorszym czasie w podwójnej dawce, w okresie remisji wcale... I z dwumiesięczną przerwą na bardzo zły okres, kiedy brałam inne leki, skuteczne, ale tak drogie, że panie w aptece czuły się w obowiązku obdarowywać mnie krzyżowkami.
A teraz? Teraz, odpukać, żebym tylko tego w złą godzinę nie napisała, od ponad roku jestem "czysta". Pozwoliłam sobie na takie sformułowanie, bo tak naprawdę to ja bardzo leków brać nie lubiłam. To zawsze jakoś smutno, że Twoje życie zależy od łykania kapsułek.

poniedziałek, 21 września 2015

Prawie rok

Okazuje się, że może minąć prawie rok, w ciągu którego co jakiś czas, albo nawet kilka razy w miesiącu obiecujesz sobie, że dla własnego zdrowia upuścisz trochę smutku na blogu, a wychodzi jak wychodzi...
Choć jeśli chodzi o depresję to były dobre miesiące, trzeba przyznać. Większość czasu bez leków, także obecnie, choć może być różnie w najbliższym czasie, bo nadeszły Zmiany. A ja Zmian nie lubię, oj nie lubię. A jak się pojawia jedna stresująca sytuacja to potem idzie już lawina.
Na deser depresja w popkulturze:)
http://joemonster.org/art/33470/Depresja_wyjasniona_w_prosty_i_humorystyczny_sposob

niedziela, 30 listopada 2014

Depresja comeback

Depresja jest właśnie wtedy kiedy niby wszystko jest dobrze, a wcale nie jest dobrze.
Depresja jest wtedy kiedy właściwie pierwszy raz w życiu mogę powiedzieć, że mi się powodzi finansowo, kiedy ja i wszyscy, na których mi zależy są zdrowi, nie mam Wielkich Problemów, a nawet gdybym miała to jest przy mnie wspaniała osoba, na której zawsze mogę polegać, a mimo to mam ochotę zagrzebać się gdzieś w ciemnym kącie i nie wychodzić z niego do... właściwie wcale nie wychodzić.
Depresja jest wtedy kiedy jeszcze zanim się położę boję się już tego, że muszę wstać i z uśmiechem przyklejonym do ust i sercem ściśniętym ze strachu przed nie wiadomo czym trzeba przeżyć kolejny dzień.
To właśnie ten stan kiedy sama siebie uspokajam myślą, że jeśli nie dam rady żyć to zawsze pozostaje opcja B. Tylko, że nie mogłabym tego zrobić temu, którego kocham najbardziej...

niedziela, 2 listopada 2014

Tokofobia

Pewnie to nie rzadkość, że u osób z depresją w parze idą też inne zaburzenia. U mnie chyba to jest samodzielnie zdiagnozowana tokofobia.
Czuję się jak jedyna świadoma osoba na świecie, która krzyczy "król jest nagi!", a nikt tego wołania nie słyszy.
Ja lubię dzieci, lubię z nimi rozmawiać, bawić się z nimi, przytulać,ale myśl o ciąży, porodzie i połogu sprawia, że z przerażenia zbiera mnie na wymioty.
Kochany chce mieć dzieci, a ja czasem przed zaśnięciem modlę się o to, żeby nigdy nie zajść w ciążę, nie cierpieć, nie znosić tych upokorzeń.
Wystarczy, że czytam o tych dziwnych rzeczach, które z kobiety wypadają po porodzie i lecą mi po twarzy łzy jak grochy.
To niesprawiedliwe, że ktoś, kto mnie kocha chce równocześnie mojego cierpienia. Nie potrafię tego pojąć, choć próbuję.
Moje ciało będzie zdeformowane- najpierw w ciąży, później po. Przeżyję ból nie do opisania, a potem będę cierpiała dalej, bo o tym jak wygląda połóg to już mniej się mówi. Z moim poczuciem własnej wartości i milionem kompleksów będę wstydziła się wyjść do ludzi. Z brzuchem po kolana i mlekiem kapiącym z czym, co kiedyś było moimi fajnymi piersiami.
Czy kobieta po wypełnieniu swojego życiowego zadania jeszcze się w ogóle dla kogoś liczy? Czy będę jeszcze dla kogoś ważna?
Czy naprawdę przyjdzie taki czas, że mój zegar biologiczny zacznie tykać i nagle przestanę o tym wszystkim myśleć i zacznę pragnąć własnego upodlenia?
Wyobrażenie o tym, że macierzyństwo jest do dupy pewnie też wyniosłam z domu, że zawsze na wszystko brakowało i mama musiała się dla nas poświęcać, żebyśmy nie chodzili z gołymi tyłkami. Dlatego też pewnie widzę oczyma wyobraźni, że nigdy już nic sobie nie kupię, że nie pójdę do kina (za co i kiedy?), już o wakacjach nie wspomnę.
A Kochany to tak niby próbuje zrozumieć, ale nie wiem czy chociaż w odrobinę moich uczuć jest w stanie się wczuć. Chyba nie do końca skoro jest pewny posiadania dziecka, a co za tym idzie woli poświęcić moje dobro.
To takie okropne, takie upokarzające, bolesne, wstrętne, podłe!

poniedziałek, 25 sierpnia 2014

Tak trudno powiedzieć

O mojej depresji przez długi czas wiedziała tylko mama. Prawdopodobnie nawet ją trzymałabym z boku swoich przeżyć, gdyby nie fakt, że w trakcie rozpoczęcia leczenia byłam jeszcze niepełnoletnia i potrzebowałam zgody rodzica. Mama na początku pewnie też nie do końca mi wierzyła, że można chorować na smutek, ale potem, widząc jak cierpię, myślę, że uwierzyła.
Trochę się wstydziłam, a trochę nie chciałam po prostu o tym mówić jako rzeczy zbyt intymnej, więc udało mi się przebujać nikomu nie mówiąc przez liceum, studia i okres obecny. Jedna rzecz tylko się zmieniła, że pojawił się w moim życiu ktoś Kochany. Teoretycznie, owszem, mogłabym przed nim to ukrywać może i do końca życia, ale jestem z tych dziwnych osób, które kac moralny by zadręczył. Bałam się tej rozmowy. Lektura internetu akurat mi nie pomogła  w nabraniu odwagi;) Ale przyszedł akurat moment kiedy poczułam się bardziej niż zwykle zdeterminowana, on zresztą też by dowiedzieć się co mnie dręczy. Ujmując to nieco ckliwie poczułam jak taki maleńki, może nawet średni kamień spada mi z serca. Ulga, że to powiedziałam.
Kochany stanął na wysokości zadania, rzeczowo porozmawialiśmy jak to wygląda, co biorę, ile to trwa. I tyle. Właściwie nic ta rozmowa nie zmieniła między nami, poza tym, że dostał w darze moje stuprocentowe zaufanie.

środa, 11 czerwca 2014

Czarny, czarne...

Dziś o tym jak WHO się o nas troszczy;)
Czarny pies
Dla mnie najgorsze stany depresyjne to zawsze były "czarne dziury". Tu czarny pies, znowuż książka A. Marino jest o tym, że widział czarne słońce... Każdy ma swoje określenie i podobny cień, który kładzie się na jego życiu.